środa, 26 października 2011

Kic, kic

Zakochałam się w tildowych maskotkach już pewien czas temu, ale w obawie przed tym, że pewnie i tak nie uda mi się czegoś takiego uszyć, zawsze oddalałam to na czas późniejszy. Aż do zeszłego tygodnia, gdy postanowiłam jednak podjąć próbę i uszyć dla córci królika. Nie żałuje, bo myślę że wyszedł całkiem znośnie, ale najważniejsze w tym wszystkim jest to że małej się podoba. Dumnie paraduje z nowym „przytujańcem” oznajmiając wszem i wobec „Mój króliczek”, zresztą na samym obiekcie dzisiejszego postu widać już ślady użytkowania w postaci przybrudzeń.

Niestety królik, a właściwie królica jest bezimienna, bo przy każdej próbie nadania jej imienia moja córka spoglądała na mnie ze zdziwieniem i kwitowała „Królik”. Więc niech i tak zostanie. Będzie to królica o imieniu Królik, a pieszczotliwie Króliczek.

3 komentarze:

  1. Króliczka taka różowiutka,że ja nazwałabym ją Rózia ;) Oj sama bym sie chętnie przytulała do takiego królaska.

    OdpowiedzUsuń
  2. oj, ja też się zbieram od dłuższego czasu, ale patrząc na wyroby innych mam wrażenie, że jest to daleko poza moimi możliwościami :) może i ja również kiedyś się odważę :)

    OdpowiedzUsuń

Komentarz jest dla autora bloga czymś wyjątkowym
Dziękuję za to, że chcesz się wypowiedzieć :)