środa, 29 lutego 2012

Po trochę wszystkiego

Miałam poczekać z tym etui, aż do-produkuję mu towarzyszy, ale nim się za to wezmę to już o nim zapomnę. Niestety taka ma natura, że nudy nie cierpię i wciąż nowe myśli mi się kłębią, więc pokazuję co by się nie "przeterminowało" :) 

Nawiasem mówiąc jest to okropna cecha, bo nie mogę się skupić na szyciu idącym w jednym kierunku (np. szycie akcesoriów lub odzieży lub zabawek) tylko wciąż robię coś innego, czasem nie dokończywszy bieżących rzeczy.

Etui na okulary

Projekt etui zaczerpnięty z łucznikowskiego Uszyj w jedno popołudnie. Można by pomyśleć, że mało ambitny to wybór, ale brakowało mi właśnie takiego czegoś. W końcu moje okulary się nie rysują i nie poniewierają gdzie popadnie.


☺  ☺  ☺

Na dzisiejszym spacerze Len znalazła małą stokrotkę, trochę sfatygowaną, ale i tak piękną. Jest to taki optymistyczny akcent, dookoła chlapa, błoto, wiatr i ona, taka niepozorna :)

Aż chce się krzyknąć "Jest dobrze" mamy przecież luty, a tu nieopodal stokrotki rosną :).


I na sam koniec moja księżniczka przesyła Wam buziaka w sukience z przerobionego już stroju karnawałowego :* (proszę zwrócić uwagę, iż lizak kolorystycznie pasuje do zdobień na sukience)


P.S. Z tego miejsca obiecuję, że to już była ostatnia szaro-bura sukienka jaką uszyłam dla Len i od teraz wprowadzę więcej koloru (nawet już zaczęłam).

piątek, 24 lutego 2012

Z sercem do obiadu

Po raz kolejny w moim szyciowym świecie palce maczał Projekt 12/12 (i tak mam nadzieje, że będzie przynajmniej do końca roku)  :)

Lutowe zadanie polegające na przygotowaniu szydełkowego serducha przyprawiał mnie o lekkie palpitacje. Niby szydełko nie jest mi obce, ale żeby zaraz serce wydziergać- toż to wyższa szkoła jazdy- przynajmniej dla mnie.

Pierwsza próba- porażka, druga to samo, każda kolejna również, dopiero link Krzemo na blogowym forum otworzył mi oczy i pokazał, że to wcale nie jest trudne (filmik instruktażowy tu).


Aby gotowy produkt nie zbierał kurzu gdzieś w kącie wykorzystałam go do przygotowania podkładek. Początkowo miała być tylko jedna- pod kubek, ale w miarę jedzenia apetyt rośnie, więc powstał cały zestaw.

Już zapowiedziałam w domu (na razie jedynie mężowi, bo Len i tak mnie nie zrozumie), że jak nie będą używane to obraza majestatu murowana.



poniedziałek, 20 lutego 2012

Tilda Anielcia

Gdy pierwszy raz usłyszałam słowo"tilda" zaczęłam szperać w internecie w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "co to jest?". Aż w końcu znalazłam lalę, trochę dziwną- ot taki długaśny chudzielec. Żeby nie było wątpliwości- nie zachwyciła mnie w ogóle.

Z czasem zaczęłam się do niej przekonywać, ujęła mnie jej nieproporcjonalność . Też zapragnęłam mieć Tildę w domu, dlatego powstała anielica, której na imię Anielcia :)
 




Sukienka była już prezentowane kilka postów temu. Intuicja odwiedzających - komentujących osób nie zawiodła, a najbliżej rozwikłania zagadki dla kogo jest sukienka była Ania.


Najwięcej pracy kosztowało mnie doszycie włosów. Niteczka po niteczce są nanoszone- żmudne to i pracochłonne zajęcie, ale efekt naprawdę rewelacyjny. 

środa, 15 lutego 2012

Serialowo

Zapewne część z Was zna już zabawę serialową. Stosunkowo niedawno zostałam do niej wciągnięta przez trzy osóbki- YustinAnię z Szycie Ani oraz Anię z Arteria Art.

Zasady są proste:
1. Napisz kto Cię otagował
2. Opublikuj u siebie na blogu logo taga
3. Wymień i opisz kilka swoich ulubionych seriali
4. Zaproś co najmniej 5 innych blogerów do zabawy:)



W zasadzie seriali nałogowo nie oglądam, aczkolwiek był jeden którego obejrzałam wszystkie sezony, a mowa o:
* Gotowe na wszystko- bo zazdroszczę im tej przyjaźni, choć nie zawsze zgodne, ale jednak przyjaciółki :).
Poza tym medyczne, jednak mniej regularnie oglądane, jak:
* Dr House- bo polubiłam jego grubiaństwo (obym nigdy takiego szefa nie miała),
* Chirurdzy- ratują ludzkie życie, przeżywają wciąż nowe rozterki i zawsze coś tam się dzieje.
Bardziej regularnie, bo wieczorną porą puszczane, więc akurat w trakcie mej rękodzielniczej walki:
* M jak miłość
* Barwy życia
* W 11- Wydział śledczy ( wiem że ten ostatni zazębia się z M jak miłość ale mam funkcję nagrywania, więc to nie problem).
I jeszcze kryminalno-detektywistyczne, i również w kategorii "od czasu do czasu":
* Detektywi
* Ojciec Mateusz
I na koniec:
* Głęboka woda.
A i jeszcze:
*Kości

Nie wiem jak to w Waszych oczach wygląda, ale mi się teraz wydaje, że jestem serialowym wyjadaczem, tym bardziej, że wyżej wymienione wyłapywałam z grubsza i jakbym się zastanowiła to pewnie jeszcze coś bym znalazła.

Większą zagwozdkę miałam przy zaproszeniu kolejnych uczestników zabawy, ponieważ chciałam, żeby były to osoby, które jeszcze w niej nie brały udziału. Przejrzałam kilka blogów stwierdziwszy, że notatki odnośnie zabawy nie zaobserwowałam (albo pominęłam), zapraszam:

Susannę
Fenelopę
Agaphcie
Iris
M@rtę
kOMbiNAtoRniĘ

poniedziałek, 13 lutego 2012

Jej pierwszy bal...

... karnawałowy. Miała być księżniczką, albo aniołkiem, ale ostatecznie była drzewem. Nie ma co urywać jak zwykle zwyciężyły zgromadzone zasoby czyli podążałam w myśl "szyję z tego co mam".

Bazą jest brązowo-kremowa sukienka na którą naniosłam aplikacje z filcu. Sukienkę uszyłam z resztki materiału, która pozostała po uszyciu biscornowych poduszek i nogawki starych spodni. Przy okazji szycia tej sukienki mogłam wypróbować wiedzę zawarta w książce Z. Hanus (Kulisy kroju i szycia. Spódnice i bluzki) i przekonać się że to wszystko działa ( w sensie obliczenia- a było ich trochę jak na jeden mały element). Przy pomocy książki powstał wykrój rękawa z tą małą różnicą, że dodawałam o połowę mniej niż autorka zaleca, bo wiadomo książka podaje "przepis" na wykroje dla dorosłych osób, a ja szyłam dla dziecka.


Co się tyczy aplikacji wykańczane były ręcznie, a także ręcznie przyszyte do sukienki. No, prócz dziupli, bo ją naszyłam maszynowo. 


Nie lubię szyć rzeczy, które wykorzystane zostaną tylko raz i hop na dno szafy zawędrują, więc gdy już bal mamy zaliczony aplikacje odpruję i Len będzie miała kolejną sukienkę do dyspozycji (część nowych aplikacji już przygotowana).


Nie wiem co mnie podkusiło, ale zgłosiłam tę pracę na konkurs Łucznika. Wiem, że technicznie (i w ogóle) sporo odbiega od reszty konkursowych projektów, ale kto nie ryzykuje... to wiadomo. Po za tym już ostatnio obiecałam sobie, że przy kolejnym konkursie nie odpuszczę i również zgłoszę swój udział. Jak rzekłam tak zrobiłam.

Skoro już jesteśmy przy Łuczniku, jako że jestem aktywną uczestniczką dyskusji i in. na łucznikowym fan page'u dostałam od firmy poradnik Uszyj w jedno popołudnie. Książka jest dobrą propozycja dla osób zaczynających przygodę z szyciem. W większości zawarte w niej pomysły nie są zbyt trudne w wykonaniu, po za tym przy każdym projekcie znajduje się opis, a strony opatrzone są kolorowymi i zachęcającymi fotografiami.

http://www.lucznik.info/
Krótką prezentacje książki można zobaczyć tu.

piątek, 10 lutego 2012

Efekty wymianki

Jakoś na początku stycznia umówiłam się z Ania z blogu Arteria Art na wymiankę, moją pierwszą zresztą. Mi spodobały się jej sutaszowe wyroby, jej w oko wpadły moje sreduszkowe łapki kuchenne.

Dzięki tej zabawie stałam się szczęśliwą posiadaczką poniższego kompletu. Prawda, że cudo, ale w rzeczywistości i tak jest o wiele ładniejszy.

Zdjęcie pochodzi z bloga Ani
A ponadto rzuca się w oczy (Szanowny Małżonek od razy zauważył, że mam na sobie coś nowego, a nie należy do tej grupy mężczyzn, która by zwracała uwagę na damską biżuterię).

Misterna robota i połączenie kolorystyczne sprawia, że bardzo chętnie noszę ów komplet, a w szczególności kolczyki ze względu na intensywność turkusowej barwy, która potrafi ożywić każdą stylizację.

Dla Ani natomiast przygotowałam seruszkowe łapki i dodatkowo jeszcze igielnikowo- zawieszkową panieneczkę. Wiedziałam, że pożądane kolory to czerń i biel, więc tej tonacji się trzymałam, jedynie od wewnętrznej strony wszyłam warstwę z grubego kremowego lnu, stanowiącą jednocześnie dodatkową barierę przed nadmiarem ciepła.




Szycie ich przebiegało bez większych problemów, aż do momentu lamowania. Niestety ubzdurałam sobie, że zalamowane mają być białą taśmą (tą w jodełkę). Całe szczęście pani w pasmanterii nie miała takiej szerokości jaką chciałam, więc wzięłam szerszą, gdyby nie to poległabym całkowicie. W przyszłości postanowiłam, że choćby nie wiem co tnę skosy, bo lamowanie na łukach było jakimś koszmarem, który kończył się pruciem. W końcu przyszpiliłam taśmę kawałek po kawałku i jakoś udało się. Niech to będzie przestroga dla potomnych :)