piątek, 28 października 2011

Mam buczynę…

…(lub jak kto woli bukiew) i nie zawaham się jej zjeść. Bo mi ona po prostu smakuje. Tylko musze ją jeszcze uprażyć. To jest właśnie efekt hasania po lesie. Nie wiem co ze mną nie tak, ale okropnie nudzi mnie bezcelowe spacerowanie. Nie cierpię nicnierobienia (pomijając siedzenie przed komputerem- nawiasem mówiąc straszny zjadacz czasu). Gdy Mała Pani jeszcze jeździła w wózku na spacer szłam co prawda co dzień, ale bez entuzjazmu jaki towarzyszy innym mamom z wózkami. Odetchnęłam, gdy już zaczęła chodzić. Mogłam wyjść na podwórze i się pokręcić, albo zabrać na spacer do lasu i pomagać jej zbierać liście.

A o to mój skromniutki buczynowy zbiór.



Poza tym chce pokazać poduchę, kolejny raz wytwór recyklingu. Tym razem nożyczki poszły w ruch i pocięły stare spodnie Szanownego Małżonka, zaś środek czyli to co przypomina patchwork to ścinki skracanych spodni. Ciemna kolorystyka mi bardzo odpowiada, bo poduszka najczęściej leży na podłodze i służy do siedzenia. Trochę wstyd się przyznać, ale poduszkę tę zaczęłam szyć jeszcze z lutym, a dopiero niedawno skończyłam. Co uszyłam kawałek to odkładałam gdzieś w kąt. A najszybciej o dziwo poszło mi uszycie środka, bo zapału miałam za dwóch, lub nawet trzech ludzi, tak mnie kusiło to połączenie ze sobą kwadratów. Ale nie ma co narzekać ostatecznie skończyłam ją.


środa, 26 października 2011

Kic, kic

Zakochałam się w tildowych maskotkach już pewien czas temu, ale w obawie przed tym, że pewnie i tak nie uda mi się czegoś takiego uszyć, zawsze oddalałam to na czas późniejszy. Aż do zeszłego tygodnia, gdy postanowiłam jednak podjąć próbę i uszyć dla córci królika. Nie żałuje, bo myślę że wyszedł całkiem znośnie, ale najważniejsze w tym wszystkim jest to że małej się podoba. Dumnie paraduje z nowym „przytujańcem” oznajmiając wszem i wobec „Mój króliczek”, zresztą na samym obiekcie dzisiejszego postu widać już ślady użytkowania w postaci przybrudzeń.

Niestety królik, a właściwie królica jest bezimienna, bo przy każdej próbie nadania jej imienia moja córka spoglądała na mnie ze zdziwieniem i kwitowała „Królik”. Więc niech i tak zostanie. Będzie to królica o imieniu Królik, a pieszczotliwie Króliczek.

wtorek, 25 października 2011

To już tuż, tuż

Tak sobie siedzę, przeglądam Wasze blogi, czytam i zachwycam się, aż tu bam skojarzyłam w końcu fakty. Przecież moja córa za ponad dwa tygodnie odchodzi swoje drugie urodziny. Nie żebym zapomniałam o tym, wiem, wiem matce nie wypada, i już tłumaczę nie zapomniałam wcale, ale jakoś umknęło mi połączenie tej niewątpliwie znaczącej w Naszym życiu uroczystości z ofiarowywaniem jubilatce prezentu.

Zmierzając do sedna sprawy dobrze było by, aby matka stanęła na wysokości zadania i może tak własnymi rączkami coś stworzyła. Ale co??? Przeszły mi przez myśl poduszeczki, lecz czy ja wiem czy to by ją ucieszyło wielce. Chyba raczej nie?! Mam pustkę w głowie, może w wyniku burzy mózgów zrodziłaby się jakaś myśl. Jeśli ktoś chętny zapraszam. Każda sugestia jest tu na wagę złota.


poniedziałek, 24 października 2011

Zwierzyniec…

…w skład którego wchodzą dwa koty i jeden pies. Dziś przedstawiam wam Barego, ponad 2,5miesięcznego szczeniaka- radosnego, rozbieganego i potwornie szybko rosnącego. Gdy go przywieźliśmy pod koniec września do domu, ważył raptem 3 kilo, dziś waży 8/9 kg. Więc moja kuchnia mu służy : ).

Niestety na zdjęcia kotów nie starczyło miejsca, więc o nich innym razem.


W życiu nie widziałam psiaka który potrafiłby tak się cieszyć z widoku swojego pana jak on.


Zamieszkały z nami także bardziej statyczne egzemplarze, a oto one:



Szalony KN czyli kot naklamkowiec wisi na klamce autorstwa Szanownego Małżonka


I specjalnie dla mojej córy uszyte konie:




poniedziałek, 17 października 2011

Komin

O przydatności w chłodnie dni tej części garderoby nie muszę chyba przekonywać. Ja po prostu uwielbiam wszelkiego rodzaju chusty, szale i również kominy. Do mojego zeszłorocznego, wełnianego i niezwykle ciepłego kominu dołączył kolejny, w wersji nieco luźniejszej, jak nie za luźniej (nawiasem mówiąc chyba go trochę zwężę). Po raz kolejny jest to wytwór całkowitego recyklingu. Część zewnętrzna pochodzi ze starej kamizelki, której sprułam górę pozostawiając jedynie tunel. Część wewnętrzna była w nie tak dawnej przeszłości spódnicą. Niestety tu musiałam trochę pokombinować, bo niedawnej spódnicy nie dało się tak po prostu odciąć i dopasować do konina, więc wewnętrzna część łączona jest z różnych kawałków.


Zeszłoroczny komin



Kilka detali:




Poza tym, chyba raczej z nudów lub braku innego twórczego pomysłu uszyłam taki mały „cosik” służący do zabezpieczania igły podczas spoczynku maszyny.



poniedziałek, 10 października 2011

Psia pogoda z broszkami w tle

Pozazdrościłam Susannie jej pięknych broszek (zresztą zachęcam do obejrzenia ich) i postanowiłam popełnić kilka samodzielnie. Kolorystyka ich niespecjalnie mi odpowiada (no może poza panterkową), ale cóż, co miałam to użyłam.









W sprawach szyciowym mam lekki zastój. Do tego jeszcze pogorszenie pogody sprawia, że coraz mniej mi się chce, a właściwie nic mi się nie chce. Nawet z obfotografowaniem broszek miałam problem (zrobiłam je ponad dwa tygodnie temu), w końcu dziś się udało. Podziękować za to powinnam deszczowej aurze, która popsuły mi po raz kolejny plany spacerowe. Lecz wdzięczna jej nie będę, bo jednocześnie przeszkodziła mi w planie uskuteczniania prawidłowego zachowania na spacerze mojego psiaka, czyli „idziemy na smyczy i się nie wyrywamy”.

I z tego miejsca apeluje do Góry, gdzie jest piękna, złota jesień?!