Nie wiem co się dzieje, ale co rusz moja doba skraca się o kolejne minuty. Coraz mniej czasu mam choć w moim życiu nic się nie wydarzyło znaczącego co by mogło spowodować skrócenie czasu. Może to przez tą pogodę (zresztą przepiękną), która nie pozwala mojemu dziecku siedzieć w domu, a przy okazji i mnie z niego wyciąga.
Na znak tego ubrania w kolejce do prasowania już z kosza uciekają, zresztą te do prania nie lepsze są, bo już też się w koszu nie mieszczą.
W czytaniu Waszych blogów też mam niesamowite zaległości i nie nadążam Was odwiedzać.
Mam do pokazania rzeczy uszyte nawet 2 miesiące temu. Dziś akurat padło na torebkę sprzed 2 tygodni.
Uprzedzam, że jeśli komuś się nie podoba to lepiej niech się powstrzyma od komentowania, bo ja pieję z zachwytu nad nią. Może nie jest to torba idealna, ale przerosła moje oczekiwania i jestem z niej bardzo zadowolona.
Pieszczotliwie nazywam ją puchatką, ponieważ usztywnienie z ociepliny nadało jej przyjemnej wypukłości i miękkości w dotyku. Ładnie trzyma fason nawet gdy jest pusta, obładowana natomiast przybiera postać kulistą.
Obecnie stale testowana stała się moją ulubioną torebką.
Problematyczne było jedynie jej skrojenie. Kupon szarego materiału poleżał trochę u Cioci w szafie i niestety mole zdążyły się nim poczęstować, na tyle niefortunnie, że ponadgryzany był w różnych miejscach. Udało się jednak cześć odzyskać i uszyć z niej średniej wielkości torebkę.
W środku wzorzysta bawełniana podszewka i mała kieszonka.
A tu dowód, że stoi nawet pusta.